Superman poskromił kolejnego śmiałka .

Mający haitańskie korzenie – Kanadyjczyk Adonis Stevenson , pokonał  przez nokaut w 4 rundzie Amerykanina T. Williamsa Jr. Tym samym pięściarz ten , zwany również Supermanem, kolejny raz obronił tytuł mistrza świata wagi półciężkiej organizacji WBC.
Pojedynek zapowiadał się interesująco. Bowiem mańkut Stevenson to prawdziwy ” król nokautu „, i większość swoich rywali odprawia przed czasem. Co prawda niebezpiecznie zbliża się już do 40 – tki, lecz nie jest jeszcze zawodnikiem wyboksowanym. Jako młody chłopak Adonis trafił na kilka lat za kratki. Pobyt w więzieniu nie złamał go jednak mentalnie, a po wyjściu na wolność poważnie zajął się boksem. Teraz sukcesy, jakie odnosi na zawodowym ringu, umiejscawiają go w gronie tak wybitnych mistrzów, jak chociażby B. Hopkins czy D. Qawi. Oni  również, zanim zostali czempionami – spędzili jakiś czas w miejscach odosobnienia. Stevenson nie jest zbyt wysoki, jak na wagę półciężką, ale dysponuje sporym zasięgiem ramion. Jest natomiast dosyć szybki i mocno bije z obu rąk, a mimo to wciąż nie brakuje śmiałków, pragnących odebrać mu pas mistrza świata.
Kolejnym pretendentem był Thomas Williams Jr. Pochodzący z bokserskiej rodziny Amerykanin, opromieniony nie tak dawnym, trochę niespodziewanym nokautem nad niebezpiecznym E. Rodriguezem, okazał się odważnym rywalem. Nieco większy od czempiona nie nastawiał się jednak na walkę w dystansie, lecz śmiało szukał wymiany ciosów z panującym mistrzem. Co prawda już w 1 rundzie zapoznał się z deskami, ale szybko pokazał swoim sekundantom, że wszystko ma pod kontrolą. I rzeczywiście, w kolejnych odsłonach potrafił wstrząsnąć Stevensonem, nie ustępując mu w ringu ani na krok. Dzięki temu pojedynek był dość widowiskowy i nie brakowało w nim potężnych uderzeń z obu stron. W końcu jednak górę wzięła większa siła i doświadczenie panującego mistrza, który trafiając w korpus zepchnął Williamsa na liny. Tam zadał dwa prawe proste, niejako ustawiając sobie Amerykanina do ostatecznej akcji. Zaś po chwili mocny, choć krótki lewy sierp powalił pretendenta na deski. Wyliczenie półprzytomnego Williamsa było już tylko formalnością, i wktótce sędzia ogłosił zwycięstwo Stevensona przez nokaut.
Następnym rywalem Kanadyjczyka ma być Kolumbijczyk Alvarez. Bokser wysoki, silny i solidny, czy jednak na tyle dobry, by pozbawić Adonisa tytułu mistrza świata ? Zobaczymy … Szkoda, że raczej nie zapowiada się na starcie Stevensona z Rosjaninem Kovalevem, który także ma dynamit w pięściach. Sytuacja nieco przypomina tę z lat 90- tych, gdy najlepszymi pięściarzami świata w wadze półciężkiej byli wspaniały R. Jones Jr i nasz D. Michalczewski. Z różnych powodów ( obie strony zasłaniały się np. prawami do transmisji telewizyjnych, jakie zawodnicy mieli podpisane z konkurencyjnymi stacjami ) – nigdy jednak nie doszło do ich bezpośredniego starcia w ringu. Zamiast prawdziwej, bokserskiej weryfikacji były ( są zresztą do dziś ) zgadywanki – który z nich był tak naprawdę wtedy lepszy ? I niestety – wiele wskazuje na to, że podobnie będzie w przypadku rywalizacji Stevenson – Kovalev …

Waleczne damy …

Minionej nocy doszło do ciekawego pojedynku pań w MMA . W walce rankingowej kategorii koguciej zmierzyły się bowiem wysoko notowane Holly Holm i Valentina Shevchenko. Po ciekawym, toczonym w niezłym tempie boju, trochę niespodziewanie na punkty wygrała druga z nich, przybliżając się tym samym do starcia o pas mistrzyni.
Valentina Shevchenko to ciekawa postać . Urodzona w Kirgistanie, a dziś reprezentująca barwy Peru zawodniczka, swoją przygodę ze sportami walki zaczynała od boksu tajskiego. Zdobyła w nim wiele znaczących tytułów, pokonując m.in. naszą aktualną mistrzynię UFC – J.Jędrzejczyk. Zaś po przejściu do mieszanych sztuk walki radziła sobie równie dobrze, co zaowocowało wysokim miejscem w światowym rankingu. W boju z Holm nie była co prawda faworytką, jednak wypunktowała nieco wyżej notowaną rywalkę. Nie pozostawiając wątpliwości, która z nich jest lepszą wojowniczką wszechstylowej walki wręcz.
Holly Holm, zwana ” Córką pastora „, to była, wielokrotna mistrzyni globu w boksie. I podstawy z tego sportu są jej największym atutem w MMA. Długo była niepokonana, a w swej najważniejszej walce wręcz zdemolowała mocno faworyzowaną R. Rousey, odbierając jej tytuł najlepszej na świecie. Trofeum to nieoczekiwanie straciła już w pierwszej obronie ( z M. Tate ), więc pojedynek z Shevchenko był dla niej szansą na odbudowanie swojej pozycji w organizacji UFC.
Większa i mocniej zbudowana Holm zaczęła bój bardzo ofensywnie. Wywierała presję technikami bokserskimi, starała się też dystansować rywalkę niskim kopnięciami. Po jednym z uderzeń Shevchenko padła nawet na matę. Nie była jednak zamroczona, i zdołała przetrwać kryzys. Jak się później okazało – był to dla niej jedyny moment prawdziwego zagrożenia w tej potyczce. Bo począwszy od drugiej rundy zaznaczyła się przewaga szybkości Valentiny, która co i rusz trafiała nacierającą Holm efektownymi kontrami. Shevchenko często także przypominała Holm o swoich niebanalnych umiejętnościach rodem z boksu tajskiego, wielokrotnie powstrzymując ofensywne zapędy rywalki skutecznymi kopnięciami. A że i zapaśniczo wyglądała lepiej niż przeciwniczka ( kilka razy sprowadziła oponentkę do parteru ), to po zakończeniu pojedynku sędziowie nie mieli żadnych wątpliwości, kto wygrał tę potyczkę, jednogłośnie wskazując na Valentinę.
Szczęśliwa Shevchenko podziękowała po walce wszystkim, którzy ją wspierali. Nie zapomniała przy tym o kibicach, do których zwróciła się w językach hiszpańskim i rosyjskim. Wyraziła też nadzieję, że wkrótce dostanie szansę pojedynku o miano najlepszej na świecie, i będzie mogła zrewanżować się swej niedawnej pogromczyni – A. Nunes. Jednak prawdę mówiąc, to w tej kategorii wagowej, po sensacyjnej klęsce Rousey z Holm – panuje raczej bezkrólewie .Kolejne mistrzynie tracą bowiem cenne trofeum już w pierwszej próbie jego obrony . Żadna z wojowniczek nie potrafi na dłużej usadowić się na mistrzowskim tronie, i wyraźnie zdystansować rywalek. Tak jak wcześniej czyniła chociażby wyżej wymieniona Rousey, lub obecnie robi wagę niżej nasza dominatorka – J. Jędrzejczyk …
Pokonanej Holm niełatwo zaś będzie wrócić na szczyt MMA. Wcześniej wiele mówiło się o jej rewanżu z R. Rousey, jednak po dwóch kolejnych porażkach Holly nie wydaje się on już tak elektryzujący . Być może najlepszą opcją na odzyskanie miejsca w światowej czołówce będzie teraz dla ” Córki pastora ” starcie z niesamowitą Brazylijką C. Santos. Czy jednak notująca ujemną serię Amerykanka, byłaby w stanie skutecznie przeciwstawić się rywalce o wiele mówiącym pseudonimie – ” Cyborg ” ?…

Nowy szeryf w mieście …

… wprowadza swoje porządki. Tak w skrócie można napisać na temat Matta Mitrione, który niedawno zasilił drugą co do znaczenia organizację MMA na świecie – Bellatora. Amerykanin na wczorajszej gali w Londynie pokonał miejscowego faworyta – O. Thompsona, i wkrótce powinien zawalczyć o pas mistrza wagi ciężkiej.
Mitrione swoją przygodę ze sportem zaczynał od futbolu amerykańskiego. Nie był może szczególnie wybitnym graczem, ale przez 2 czy 3 sezony grał w lidze zawodowej. Więc coś jednak potrafił. Potem złapał jakąś kontuzję, wypadł na dłużej z gry, koniec końców
postanowił spróbować swych sił w mieszanych sztukach walki. Tu okazał się dosyć pojętnym uczniem, i wkrótce zaistniał w światku MMA. Luzacki, duży, biały i ofensywnie walczący zawodnik szybko zdobywał coraz to nowych fanów. Dzięki udziałowi w programie The Ultimate Fighter, Matt dostał się do najpotężniejszej organizacji MMA na świecie – UFC. W pojedynkach z najlepszymi radził sobie ze zmiennym szczęściem. Bo potrafił zdecydowanie pobić takich siłaczy, jak nieżyjący już K. Slice, czy właśnie pnący się na szczyt kategorii ciężkiej -D. Lewis. Jednak notował też przykre porażki przed czasem, choćby z olbrzymami – B. Rothwellem czy T. Browne’m. Po wpadce z tym drugim, okupionej zresztą bolesną kontuzją oka, Mitrione został zwolniony z UFC. Był już jednak na tyle znanym wojownikiem, że długo nie pozostawał bezrobotny. Wkrótce dostał angaż w drugiej sile światowego MMA – Bellatorze.
Tu w debiucie dość szybko pokonał mało znanego przeciwnika, choć po jednym z ciosów silnego fizycznie rywala sam był bliski niespodziewanej porażki przed czasem. Na kolejną walkę nie czekał długo – bo już po 3 tygodniach zameldował się w Londynie.
Naprzeciw Mitrione’a stanął O. Thompson, były brytyjski strongman, a z aren MMA dobry znajomy kilku naszych fajterów ( toczył boje m.in. z Pudzianowskim, Bedorfem i Walusiem ). Thompson jak na wagę ciężką nie imponuje szczególnie posturą, ale w 1 rundzie
dzielnie stawiał czoło Mitrione’owi. Kilka razy nawet mocno trafił Amerykanina, jednak nie udało mu się powalić go na deski. A w drugiej odsłonie coraz bardziej zaznaczała się już przewaga Mitrione’a. Pod koniec starcia zadał on potężny prawy sierpowy, który
wyraźnie wstrząsnął Thompsonem. Matt poprawił kolejnym prawym, po czym zasypał chwiejącego się Anglika gradem mocnych uderzeń z obu rąk. Bezbronny Brytyjczyk padł na matę, a sędzia ogłosił zwycięstwo Amerykanina przez nokaut.
Dzień wcześniej Matt Mitrione obchodził 38 urodziny, więc pokonując Thompsona sam sprawił sobie najlepszy prezent. Chyba zresztą spodziewany, bo na londyńską galę przyleciał z nastoletnim synem. Dzięki temu młodzian mógł poznać legendarnego już pięściarza – L. Lewisa, który z widowni, siedząc w pierwszym rzędzie, z zaciekawieniem obserwował pojedynki MMA. Cóż, w końcu to pokrewne sporty …
A Matt Mitrione jest bliski zdominowania wagi ciężkiej w Bellatorze. Na chwilę obecną chyba tylko mocny zapaśniczo B. Lashley może mu w tym przeszkodzić. I co by nie mówić o aktualnej sile tej kategorii wagowej – byłby to jednak sukces zawodnika, który tak na
poważnie sporty walki trenuje dopiero od kilku lat. A potem, kto wie – może na koniec kariery – Matt znowu zawita do UFC, by sprawdzić się z najlepszymi w tym biznesie ? …

Rozwiewanie wątpliwości …

Na początek małe wyjaśnienie – lubię sporty walki, lecz nie przepadam za starciami w  niskich kategoriach wagowych. Bo wyglądają niekiedy jak bójka dzieci … Nie jestem też przesadnym zwolennikiem pojedynków kobiet . Jednak mam swoje wyjątki, a jednym z nich jest Joanna Jędrzejczyk.
Niepokonana Polka kilka godzin temu spotkała się z Claudią Gadelhą w walce o mistrzowski pas UFC kategorii słomkowej. Była to ich druga potyczka – pierwsza, w grudniu 2014 zakończyła się zwycięstwem naszej mistrzyni. Punktowy werdykt był wtedy jednak dosyć kontrowersyjny, więc po kilkunastu miesiącach doprowadzono do rewanżu. I warto było, bo fani mieszanych sztuk walki obejrzeli naprawdę niezłe widowisko …
Przed starciem było sporo tzw. złej krwi między zawodniczkami. Gadelha do dziś twierdzi, że w pierwszej walce była lepsza od Jędrzejczyk, ale nie popisali się sędziowie . Innego zdania jest oczywiście nasza mistrzyni i zapowiadała, że w rewanżu rozwieje wszelkie wątpliwości, która z nich rządzi w światowym MMA w wadze słomkowej. Bo królowa może być tylko jedna. Do tego przez kilka tygodni obie fajterki brały udział w telewizyjnym programie The Ultimate Fighter, jako trenerzy rywalizujących ze sobą zespołów, więc spotykały się dużo częściej niż zazwyczaj. I na ogół nie były to przyjacielskie pogaduchy. Między zawodniczkami solidnie iskrzyło i trzeba przyznać, że częściej to Polka prowokowała konfrontacje. Jędrzejczyk nierzadko zachowywała się niczym szkolny tyran wobec słabszych, jednak Gadelha nie chciała grać roli ofiary, więc nieraz oponentki były rozdzielane przez innych uczestników programu … Bo do ich ostatecznego starcia miało dojść dopiero na gali w Las Vegas.
I doszło. Początek walki nie był zbyt udany dla naszej wojowniczki. Już po kilkunastu sekundach zainkasowała ona bowiem lewy prosty, po którym upadła na deski. Raczej niespodziewanie, gdyż techniki bokserskie to spory atut Jędrzejczyk. Przez dwie pierwsze rundy Polka nie była jednak w stanie zrobić z nich właściwego użytku. W oktagonie dominowała Gadelha, co i rusz klinczując, często też obalając Joannę na matę. W walce parterowej nie potrafiła jednak poddać naszej mistrzyni, a grapplerskie akcje, choć efektowne, kosztowały Brazylijkę sporo sił. I tych ostatnich, począwszy od 3 rundy, powoli zaczynało Brazylijce brakować. Kontrolę nad pojedynkiem zaczęła przejmować Polka. Jędrzejczyk zadawała coraz więcej ciosów, nieźle składała je w kombinacje, nie zapominając też o kopnięciach. Przewaga naszej mistrzyni rosła po każdej akcji, a na ładnej buzi Gadelhi pojawiały się wciąż nowe ślady bezlitosnej potyczki. Właściwie to w rundach 4 i 5 można było tylko zastanawiać się, czy dzielna Brazylijka dotrwa do ostatniego gongu. Ostatecznie udało się jej, a pokazała przy tym serce wielkiej wojowniczki, dużą odporność i olbrzymi hart ducha.
Punktowe zwycięstwo Jędrzejczyk było jednak zdecydowane. Polka w niezłym stylu po raz kolejny obroniła pas najlepszej ” słomki ” światowego MMA. Joanna to bez wątpienia świetna zawodniczka, do tego walcząca bardzo efektownie. Nie ma żadnej litości dla swoich rywalek. Na pojedynek nakręca się już długo przed walką, podobnie jak na przeciwniczki, i nikomu nie zamierza oddawać mistrzowskiego pasa. Taki już ma styl, który zresztą  doprowadził ją na sam szczyt mieszanych sztuk walki. Dobrze jednak, że tuż po werdykcie przeprosiła Gadelhę za niektóre wcześniejsze sytuacje i okazała pokonanej rywalce należny szacunek. To ważna sprawa, bo wyczynowym sportowcem  tylko się bywa, zaś zwyczajnie -człowiekiem jest się na codzień.
Bezdyskusyjnie pokonując tak mocną oponentkę jak Gadelha, Jędrzejczyk potwierdziła, że jest bezsprzecznym nr 1 na świecie w swojej kategorii wagowej. Wydaje się, że na dziś dzień niewiele jest rywalek, mogących poważnie jej zagrozić. Chociaż, kto wie ? … Pomału w drabinkach rankingowych pnie się do góry nasza kolejna niepokonana rodaczka – K. Kowalkiewicz. I gdzieś tam , na odległym jeszcze horyzoncie, zaczyna pojawiać się perspektywa wewnątrz -polskiej super walki, o miano najlepszej sportowej wojowniczki  świata MMA…

Krystyna, Renata i Patrycja grają dalej, kosztem naszych chłopaków …

Naszym piłkarzom nie udało się awansować do półfinału Euro 2016, choć wiele im nie brakowało. Ulegli w rzutach karnych Portugalczykom, wśród których wcale nie brylował tym razem C. Ronaldo . Zawodnik ten został we wczorajszym meczu przyćmiony przez innych. Cristiano, zwany niekiedy przez polskich kibiców Krystyną, miał w spotkaniu z biało- czerwonymi solidne wsparcie ze strony kolegów. A głównie od – pozostając przy żartobliwych ksywkach – Renaty ( Renato Sanches ) oraz Patrycji ( Rui Patricio ).
Sam Ronaldo rozegrał kiepskie zawody, nie potwierdzając coraz rzadszych okrzyków swoich fanów, że ” król jest jeden : CR 7 „. Pewnie daje o sobie znać kolejny wyczerpujący sezon, bo niewielu futbolistów rozgrywa w roku więcej meczów, niż słynny Portugalczyk. Ale jeszcze będzie miał okazję błysnąć w tym turnieju, przynajmniej jeden raz. Poza tym wydaje się, że znalazł w końcu godnego kompana do gry w reprezentacji. Renato Sanches, bo o nim mowa, szerszej publiczności dał się poznać właśnie na Euro 2016. Jednak przez skautów Bayernu Monachium został wypatrzony znacznie wcześniej, i od nowego sezonu utalentowany nastolatek zagra w drużynie mistrza Niemiec. Zaś mając w ofensywie takich partnerów jak Muller, Coman czy Costa – niestraszna mu będzie żadna defensywa. A nie zapominajmy, że na szpicy ataku Bawarczyków jest jeszcze nasz Lewandowski …
Ale wracając do Portugalczyków – w rzutach karnych ich bohaterem, trochę niespodziewanie, został Rui Patricio. Bramkarz grający dotąd bez jakiegoś większego błysku, jednak w decydującym momencie obronił strzał Błaszczykowskiego. Przestrzelona jedenastka, przez być może naszego najlepszego na Euro gracza – zakończyła ten turniej dla biało – czerwonych … Cóż, niewielka to pociecha, że nie tacy jak Kuba pudłowali w przeszłości z karnych… Wiele się mówi w takich przypadkach o wielkiej presji, ciążącej na strzelającym. Kiedyś ciekawą opinię wygłosił w tej kwestii słynny J. Mourinho ( … Portugalczyk ! ). Otóż stwierdził on, że prawdziwą presję to może odczuwać rodzic, ciężko – po kilkanaście godzin – harujący, by zapewnić swemu dziecku godziwe warunki do życia, a do tego pragnący właściwie wychować pociechę … A nie jakiś facet biegający w krótkich spodenkach za piłką po trawie …
Nasi piłkarze zagrali tak, jak potrafią. Głównie futbol defensywny, z rzadkimi przebłyskami w ataku. Każdy zawodnik starał się jak mógł, a wystarczyło to do osiągnięcia ćwierćfinału. Wynik nie jest najgorszy, choć trudno oprzeć się wrażeniu, że medal mistrzostw Europy był zaskakująco blisko … I tak po prostu trochę szkoda, że Fabiański, bramkarz przecież solidny, nie odbił żadnego ze strzelanych mu w sumie 10 karnych… No, ale przecież niełatwo obronić jedenastkę .Natomiast nasz atak, słusznie wychwalany po eliminacjach, w turnieju głównym jednak nie był już tak zabójczo skuteczny. Okazało się bowiem, dla niektórych kibiców trochę niespodziewanie, że Szwajcaria i Portugalia to jednak zupełnie inna piłkarska liga niż np. Szkocja czy Gruzja …
Zobaczymy, jak dalej potoczą się losy naszej reprezentacji. Już wkrótce chłopaki będą mieli okazję udowodnić, że ćwierćfinał Euro nie był dziełem przypadku. Jesienią zaczynają się bowiem eliminacje do mistrzostw świata, których finały są planowane na 2018 rok w Rosji. Szkoda byłoby tam nie zagrać . I choć są rzeczy ważniejsze niż futbol to miejmy nadzieję, że polityka tym razem nie będzie się mieszać w sprawy sportu …